Silnik Z20LET Mam już trochę dość bo padł mi drugi.
: 04 gru 2014, 23:16
Witam Szanownych Użytkowników Forum i Zosiek.
Pojawiłem się tu nie dlatego, że jestem wielbicielem Zafiry, "Zośki", czy raczej "Zochy" - (bo już jej nie libię), choć w pewnym okresie prawie ją wielbiłem, ale dlatego, że mam z nią prawdziwy problem - i pewnie wy też tak to ocenicie.
Zacznę jednak od początku.
2,5 roku temu przez znajomego, który sprowadził ją ze Szwajcarii kupiłem Zafirę OPC, kolor srebrny, 2003, z przebiegiem 93 tys., z silnikiem Z20LET o standardowej mocy 192 konie.
Jak na takie nie za specjalne auto, zaskoczony byłem jej sprawnością i tym, że błyskawicznie przyśpiesza. Pomijam, że to wynik wyżyłowania silnika, który był przewidziany do mocy 147 koni, ale to, że jadącego 80/h tira wyprzedzam w 2,5s oraz to, że zawija się niesamowicie szybko jak na takie auto - pozytywnie mnie zaskoczyło.
Przyjechałem nim do siebie i na drugi dzień umówiłem się na przegląd do mojego znajomego, który pracuje w serwisie opla i ma równolegle swój warsztat w Babicach. Za wymianę wszystkich filtrów także paliwa, wymianę rozrządu, płynu chłodzącego, oleju na 0w40, sprawdzenie luzów, klocków (nie było potrzeby ich wymieniać) i paru innych dupereli oraz sprawdzenie błędów i zmianę języka na polski (dodam, że trzeba wybrać turecki) zapłaciłem łącznie 1250 zł. Czyli wcale nie dużo.
Auto pracowało bez zarzutu. Wymieniłem jedynie gaz w klimatyzacji i ok. Zasadniczo miało wszystko, co powinno, choć przestrzeni za wiele tam nie ma, ale jak się nie pakuje pięcioosobowej rodziny, to jest ok. Wszystkie szyby elektryczne, łącznie z szyberdachem. Na dodatek mój kolega z tego forum Darek - założył mi światła dzienne i alarm.
Alarm z jakimś niedźwiedziem na pudełku za 600 zł, co by zamykał wszystkie szyby i trzymał silnik pracujący przez minutę, no i dał się odpalać zdalnie (przydatne zimą). Światła dzienne LED okrągłe - wycinaliśmy z Darkiem otwory w zderzaku, po pięć z każdej strony.
Darek ma tego zdjęcia i być może chwalił się na forum. Jest elektronikiem, a jego ojciec ma warsztat w Ursusie. Ja także jestem elektronikiem-konstruktorem i zajmuję się projektowaniem elektroniki.
Powracając do Zafiry, to przez pierwsze 1,5 roku wszystko było super. Owszem dostała w rurę, bo ja jeżdżę dość dynamicznie i dość szybko, stąd mój nik - Butownik, to od butowania. Jechałem (przez krótki odcinek) na A2 235/h i jestem przekonany, że zamknąłbym licznik, ale odpuściłem, choć kto wie, bo mogłaby mi w pewnym momencie odciąć paliwo, ale szybciej jej już nie testowałem, choć parę razy ciągnąłem przekraczając 200/h, a zwykle na drogach szybkiego ruchu zależnie od warunków jakieś 140 - 170/h.
No i po tym 1,5 roku pojawiło mi się wypadanie zapłonu na 3-cim cylindrze.
Zaczęło się bardzo delikatnie, bo tak jakby na 50 km jeden raz nie zapalił na cylindrze 3 i tylko przy przyśpieszaniu. W żadnym innym przypadku, czyli przy spokojnej równomiernej pracy lub przy przegazowaniu na postoju tego nie miał.
Jednak objaw ten narastał i to szczególnie przy mocniejszym przyśpieszaniu. Jeździłem tak, aż stało się to uciążliwe. Podjechałem do chłopaków, którzy robili mi pierwszy przegląd.
Komputer wykazał wypadanie zapłonu na cylindrach, a na kolejnej linijce wypadanie zapłonu na 3-cim cylindrze. Po zdjęciu listwy zapłonowej i 3-ciej świecy okazało się, że na ceramice świecy i tak samo na gumie osłaniającej świecę, jest wypalona ścieżka, co świadczyło o tym, że iskra ucieka do dolnej części świecy, czyli tej wkręconej do silnika (do masy). Stała przede mną decyzja - wymienić listwę, bo oczywiście tych gumek oddzielnie się nie kupi i świece, które i tak należało już wymienić. Jednak listwy zapłonowej nie kupiłem, a tylko oczyściłem wnętrze gumy, i pokryłem preparatem izolującym, który szybko schnie jak żywica, ale jest dość elastyczny. Oczyścić i najlepiej zaizolować trzeba było, bo jak wiadomo zwęglenie nawet najmniejsze powoduje przepływ dla prądu, bo po prostu przewodzi nawet przy napięciach dużo mniejszych (elektrycy to wiedzą). A preparat miałem przypadkiem w bagażniku, bo jak pisałem zajmuję się elektroniką. Oczywiście chłopcy z warsztatu byli zdziwieni, ale w ten sposób zaoszczędziłem na zakupie listwy zapłonowej, która kosztuje 450 zł. Założyli mi nowe świece i pojechałem na test. Okazało się, że jest po problemie. Dodam, że problem pojawił się przy 140 tys. km. Jeździłem jeszcze tak do 160 tys., czyli prawie do chwili obecnej. Jednak od jakiś 150 tys. Nieznacznie więcej musiałem dolewać oleju. Choć ten silnik zawsze bierze nieco, bo turbina jest smarowana olejem, co producent określa chyba na 0,4 na 1000 km, co łącznie z paliwem nie jest tanio, bo wychodzi u mnie za 1000 km jakieś 660 zł. Dodam, że na prawej stopie mam ciężki but. Jeszcze dojdzie od moich z warsztatu 30 zł za litr 0W40, bo na stacji benzynowej kosztuje między 40, a 50 zł. To jest razem 690 zł. Nieźle, bo to 69 zł na 100 km. Choć jak poluzuję z tym butem, to i taj jest w granicach 59 zł. Liczyłem to jak było znacznie powyżej 5 zł za litr, ale ostatnio tankowałem po 4,67 zł za litr na Bemowie i kto wie może jeszcze będzie taniej?
W końcu wymieniłem listwę zapłonową, ale to już nic zbytnio nie zmieniło.
Po kilku tygodniach pojawiłem się ponownie u Darka w warsztacie jego ojca i w końcu jego ojciec mówi, że pewnie silnik się kończy, a było na liczniku już więcej, bo 167 tys. km.
By to sprawdzić zdjął jakiś grubszy przewód na plastikowej osłonie wałków rozrządu, jakaś odma. No i powiedział - zobacz tu wydostaje się dym, czyli olej trafia do komory spalania lub nawet do kilku i trzeba robić silnik, bo pewnie pierścień lub pierścienie puściły lub także od prowadnic zaworów olej się przelewa. No i mi szczęka opadła. Powiedziałem tylko, że robimy, ale ja mam jeszcze kilka dni ważnej roboty i muszę jeździć więc jeździłem nie przekraczając 3 tys. obrotów, bo powyżej 3,5 tys., turbina zaczynała tak dymić i pewnie też sam silnik, że za mną była wielka chmura dymu. I owszem, przez tych kilka dni dolewałem 1 litr dziennie, a robiłem ze 120 kilometrów. Darka poprosiłem o poszukanie dobrego silnika w dobrej cenie. Owszem znalazł sam słup silnika za 3 200,- w chodzącym aucie.
Byłem z nim i chcieliśmy go nieco sprawdzić, ale facet nie pozwolił twierdząc, że to dobry silnik, bo auto to kabriolet z Anglii i ma gwarantowany przebieg 56 tys. mil, więc jest dobry.
Owszem dymić nie dymił, pracował normalnie, ale nie można było nim wyjechać, a ten się uparł, że kompresji też nie pozwoli sprawdzić. Już chciałem zrezygnować, bo mnie zdenerwował, ale w końcu go wziąłem i to był błąd. Dostałem tylko gwarancję na uruchomienie z wpisaną ceną zakupu.
Na tym starym silniku mając drugu w bagażniku dojechałem z Falenicy do Darka w Ursusie. Ledwo dojechałem, bo się zaczęło dziać coś takiego, że jak się nagrzał, to zaczął przygasać, a ja miałem przed sobą wjazd na ślimak Trasy Łazienkowskiej zjeżdżając z Wału Miedzeszyńskiego. Pod mostem wolałem się zatrzymać i go wyłączyć. Zjechałem na chodnik i tak zrobiłem. Przestałem pół godziny i odpalam. W ten sposób wjechał na most i nie miałem ryzyka, że stanę na ślimaku. Już w miarę spokojnie około 70-80/h dojechałem do warsztatu. Po dwóch dniach odebrałem auto po wymianie silnika.
Po przejechaniu jakiś 500 km, wróciłem do większej dynamiki jazdy i znowu pojawiło się wypadanie zapłonu, tym razem nie na 3-cim cylindrze jak poprzednio, ale na drugim. Myślę sobie - co za g... znowu to samo? Żałuję, że nie sprawdzili mi kompresji, ale wszyscy tak jak ja zachłysnęli się tym, że jest dobry. Znowu zaczęliśmy oglądać gumy od listwy zapłonowej, potem wtryski, bo zamieniliśmy od Darka. Dodam, że on ma taką samą Zochę OPC. Teraz już mówię na nią Zocha. Zamiana nie dała żadnego rezultatu. Sprawdzaliśmy każdy z wtrysków. Oczyściliśmy nawet złącza od wtryskiwaczy i to samo. Nic nie wymyśliliśmy, ale jeżdźę nią dalej. No i dwa dni temu kolejny silnik dokonał żywota, bo w pewnym momencie przestał pracować jeden z cylindrów. I już na stałe zaczął się świecić błąd silnika. Wyłączanie i odpalanie ponowne nic już nie dawało. Błąd się palił na stałe, a auto pracowało w trybie awaryjnym na 3 cylindrach. Przyjechałem ponownie do Darka, czyli do warsztatu jego ojca w Ursusie. Wykręciliśmy świece. I jak się okazało świeca na 2-gim cylindrze była bardzo okopcona na czarno. Wcześniejszy odczyt błędów mówił o utracie zapłonu na 2-gim cylindrze, a pierwsze błędy, bo było ich ze 20 wierszy mówiły też o spalaniu stukowym. Darek powiedział - zmierzymy kompresję i jak się okazało na 4-tym było 12,5 na 3-cim 12,5 na 2-gim 2,0 na 1 było 12,5. Nie pamiętam tylko, czy to w barach, czy w innych jednostkach. Nie pytałem. Stwierdził, że wygląda na to, że 2-gi cylinder jest padnięty. Zalał go olejem (to się podobno nazywa "próba olejowa". No i nic wzrosło na 4.
Niestety auto zostało w warsztacie. Uszkodzony silnik. Się zobaczy jak się rozłoży powiedział, bo kolejnego silnika chyba nie kupujesz? Stwierdziłem, że nie kupuję, robimy pewnie ten, tylko z jakiej racji padł. I dlaczego ja go kupiłem, skoro sprzedający nie dawał go sprawdzić na kompresję? Jednak wiarę w słowa większości ludzi można sobie wsadzić do śmieci. Zawsze jeżdżę na tej samej benzynie, nieraz lałem 98, nieraz 95, na normalnych stacjach, a po przetestowaniu wtrysków ojciec Darka powiedział, że są dobre. Nie wiem jak się sprawdza wtryski, ale pewnie są jakieś metody. W tej sytuacji wynika, że ten silnik miał jakieś wypalenie tłoka już wcześniej. Sprzedawca oczywiście się wypina, choć ja nie używałem żadnych argumentów bardziej przekonywujących, bo jakby nie było, to trochę świńskie argumenty, czyli mam gwarancję uruchomieniową, mam cenę wpisaną, mam nazwę firmy, kupowałem z kimś, nie mam paragonu, ani faktury, a chyba powinienem otrzymać. I tu jest problem, bo musiałbym człowiekowi narobić problemów, a to trochę jak świństwo. Nie żądam oczywiście zwrotu, tylko, by obniżył mi cenę. Choćby o 800 lub 600 zł, co jedynie pokryło by mi jakąś 1/3 lub trochę więcej z naprawy. Proszę tu o radę - jak byście postąpili.
No i doszliśmy do tego, że mam 2 silniki. Oba uszkodzone. Jednak decyzja zależy od tego, co im jest. I tak w tym ostatnim, co przejechał ze 2000 km., jest tak, że po otwarciu głowica jest w stanie dobrym i jest szczelna. Robi się to tak, że wlewa się naftę i sprawdza, czy przecieka. Resztę sprawdzenia, poprawek i szlif zrobią fachowcy na ul. Parowcowej.
Z kolei trzeba otworzyć dół i wymienić główkę tłoka oraz wszystkie pierścienie na MAHLE. Jak panewki nie będą wytarte, to ich nie wymieniam, bo te oryginalne ponoć wytrzymują długo. Być może trzeba będzie wymienić ramię tłoka. Co więcej? Chyba już nic lub może o czymś zapomniałem?
Z kolei po zdjęciu głowicy z pierwszego silnika okazało się, że głowica ma niedomykające się zawory na każdym z cylindrów, a przed zdjęciem Darek zrobił metodą na koło zamachowe i korbę próbę ciśnienia, ale przyrząd pokazał wszędzie ciśnienie 2-3 chyba bary. Bez sensu było robienie próby olejowej, a jak rozebrali, to po zalaniu naftą prawie każdy z zaworów przeciekał. Więc w tym silniku trzeba robić znacznie więcej i jego naprawę odłożyłem na później. Tyle, że jak będę go robił, to wymienię tłoki na kute, dam wzmocnione ramiona, lepsze panewki, takie same pierścienie MAHLE i zawory oraz te wszystkie elementy od zaworów. Korbowód kuty, a jak nie, to zostanie ten, bo jest ponoć wytrzymały. No i oczywiście jak nic w tym aucie konieczny jest 6 bieg, to by się zmniejszyły obroty i zużycie paliwa przy większych prędkościach, bo sądzę, ze powyżej 90, to na 6-tce można by już jechać i jechać. Jednak obawiam się, że do tego auta nie ma 6-cio biegowej skrzyni, a szkoda. To jest duża wada tego auta.
Boję się o jedno i tu potrzebuję zdroworozsądkowej i fachowej rady - co zrobić, by znowu coś mi się nie schrzaniło. Szczególnie boję się ponownego wypalenia tłoka, choć wszyscy wokół mi mówią, że to oczywiście nie moja wina i on musiał już to wypalenie mieć, a u mnie się tylko pogorszyło, to jednak się obawiam. Pomimo, że poprzedni silnik na tej samej listwie zapłonowej i wtryskowej miał inne uszkodzenia. Dlatego doradźcie ja uniknąć tych uszkodzeń. Dodatkowo mam pytanie, czy wszystkie silniki Z20LET mają takie wady i czy to prawda, że padają zwykle przy 170 - 180 tys. km.? Ktoś mi mówił, że mają one słabe chłodzenie, w tym szczególnie słabe chłodzenie środkowych cylindrów. No dobrze, ale ja przecież nie będę dłubał dodatkowych kanałów układu chłodzenia, bo to byłby absurd. Najwyżej sprzedam to dziadostwo i kupię coś wytrzymalszego.
Pozdrawiam i dajcie mi jakieś rady, bardzo proszę. Sam mogę także wiele na jej temat podpowiedzieć, ale na silnikach i częściach do nich się nie znam, choć mam pojęcie jak pracują, ale to wszystko. No i chyba zaczyna mi gwizdać turbina, bo i na nią chyba przyszedł czas, tylko czy regenerować, czy kupić używaną, bo nowa to chyba odpada?
Jeszcze raz pozdrawiam. Piotr.
Pojawiłem się tu nie dlatego, że jestem wielbicielem Zafiry, "Zośki", czy raczej "Zochy" - (bo już jej nie libię), choć w pewnym okresie prawie ją wielbiłem, ale dlatego, że mam z nią prawdziwy problem - i pewnie wy też tak to ocenicie.
Zacznę jednak od początku.
2,5 roku temu przez znajomego, który sprowadził ją ze Szwajcarii kupiłem Zafirę OPC, kolor srebrny, 2003, z przebiegiem 93 tys., z silnikiem Z20LET o standardowej mocy 192 konie.
Jak na takie nie za specjalne auto, zaskoczony byłem jej sprawnością i tym, że błyskawicznie przyśpiesza. Pomijam, że to wynik wyżyłowania silnika, który był przewidziany do mocy 147 koni, ale to, że jadącego 80/h tira wyprzedzam w 2,5s oraz to, że zawija się niesamowicie szybko jak na takie auto - pozytywnie mnie zaskoczyło.
Przyjechałem nim do siebie i na drugi dzień umówiłem się na przegląd do mojego znajomego, który pracuje w serwisie opla i ma równolegle swój warsztat w Babicach. Za wymianę wszystkich filtrów także paliwa, wymianę rozrządu, płynu chłodzącego, oleju na 0w40, sprawdzenie luzów, klocków (nie było potrzeby ich wymieniać) i paru innych dupereli oraz sprawdzenie błędów i zmianę języka na polski (dodam, że trzeba wybrać turecki) zapłaciłem łącznie 1250 zł. Czyli wcale nie dużo.
Auto pracowało bez zarzutu. Wymieniłem jedynie gaz w klimatyzacji i ok. Zasadniczo miało wszystko, co powinno, choć przestrzeni za wiele tam nie ma, ale jak się nie pakuje pięcioosobowej rodziny, to jest ok. Wszystkie szyby elektryczne, łącznie z szyberdachem. Na dodatek mój kolega z tego forum Darek - założył mi światła dzienne i alarm.
Alarm z jakimś niedźwiedziem na pudełku za 600 zł, co by zamykał wszystkie szyby i trzymał silnik pracujący przez minutę, no i dał się odpalać zdalnie (przydatne zimą). Światła dzienne LED okrągłe - wycinaliśmy z Darkiem otwory w zderzaku, po pięć z każdej strony.
Darek ma tego zdjęcia i być może chwalił się na forum. Jest elektronikiem, a jego ojciec ma warsztat w Ursusie. Ja także jestem elektronikiem-konstruktorem i zajmuję się projektowaniem elektroniki.
Powracając do Zafiry, to przez pierwsze 1,5 roku wszystko było super. Owszem dostała w rurę, bo ja jeżdżę dość dynamicznie i dość szybko, stąd mój nik - Butownik, to od butowania. Jechałem (przez krótki odcinek) na A2 235/h i jestem przekonany, że zamknąłbym licznik, ale odpuściłem, choć kto wie, bo mogłaby mi w pewnym momencie odciąć paliwo, ale szybciej jej już nie testowałem, choć parę razy ciągnąłem przekraczając 200/h, a zwykle na drogach szybkiego ruchu zależnie od warunków jakieś 140 - 170/h.
No i po tym 1,5 roku pojawiło mi się wypadanie zapłonu na 3-cim cylindrze.
Zaczęło się bardzo delikatnie, bo tak jakby na 50 km jeden raz nie zapalił na cylindrze 3 i tylko przy przyśpieszaniu. W żadnym innym przypadku, czyli przy spokojnej równomiernej pracy lub przy przegazowaniu na postoju tego nie miał.
Jednak objaw ten narastał i to szczególnie przy mocniejszym przyśpieszaniu. Jeździłem tak, aż stało się to uciążliwe. Podjechałem do chłopaków, którzy robili mi pierwszy przegląd.
Komputer wykazał wypadanie zapłonu na cylindrach, a na kolejnej linijce wypadanie zapłonu na 3-cim cylindrze. Po zdjęciu listwy zapłonowej i 3-ciej świecy okazało się, że na ceramice świecy i tak samo na gumie osłaniającej świecę, jest wypalona ścieżka, co świadczyło o tym, że iskra ucieka do dolnej części świecy, czyli tej wkręconej do silnika (do masy). Stała przede mną decyzja - wymienić listwę, bo oczywiście tych gumek oddzielnie się nie kupi i świece, które i tak należało już wymienić. Jednak listwy zapłonowej nie kupiłem, a tylko oczyściłem wnętrze gumy, i pokryłem preparatem izolującym, który szybko schnie jak żywica, ale jest dość elastyczny. Oczyścić i najlepiej zaizolować trzeba było, bo jak wiadomo zwęglenie nawet najmniejsze powoduje przepływ dla prądu, bo po prostu przewodzi nawet przy napięciach dużo mniejszych (elektrycy to wiedzą). A preparat miałem przypadkiem w bagażniku, bo jak pisałem zajmuję się elektroniką. Oczywiście chłopcy z warsztatu byli zdziwieni, ale w ten sposób zaoszczędziłem na zakupie listwy zapłonowej, która kosztuje 450 zł. Założyli mi nowe świece i pojechałem na test. Okazało się, że jest po problemie. Dodam, że problem pojawił się przy 140 tys. km. Jeździłem jeszcze tak do 160 tys., czyli prawie do chwili obecnej. Jednak od jakiś 150 tys. Nieznacznie więcej musiałem dolewać oleju. Choć ten silnik zawsze bierze nieco, bo turbina jest smarowana olejem, co producent określa chyba na 0,4 na 1000 km, co łącznie z paliwem nie jest tanio, bo wychodzi u mnie za 1000 km jakieś 660 zł. Dodam, że na prawej stopie mam ciężki but. Jeszcze dojdzie od moich z warsztatu 30 zł za litr 0W40, bo na stacji benzynowej kosztuje między 40, a 50 zł. To jest razem 690 zł. Nieźle, bo to 69 zł na 100 km. Choć jak poluzuję z tym butem, to i taj jest w granicach 59 zł. Liczyłem to jak było znacznie powyżej 5 zł za litr, ale ostatnio tankowałem po 4,67 zł za litr na Bemowie i kto wie może jeszcze będzie taniej?
W końcu wymieniłem listwę zapłonową, ale to już nic zbytnio nie zmieniło.
Po kilku tygodniach pojawiłem się ponownie u Darka w warsztacie jego ojca i w końcu jego ojciec mówi, że pewnie silnik się kończy, a było na liczniku już więcej, bo 167 tys. km.
By to sprawdzić zdjął jakiś grubszy przewód na plastikowej osłonie wałków rozrządu, jakaś odma. No i powiedział - zobacz tu wydostaje się dym, czyli olej trafia do komory spalania lub nawet do kilku i trzeba robić silnik, bo pewnie pierścień lub pierścienie puściły lub także od prowadnic zaworów olej się przelewa. No i mi szczęka opadła. Powiedziałem tylko, że robimy, ale ja mam jeszcze kilka dni ważnej roboty i muszę jeździć więc jeździłem nie przekraczając 3 tys. obrotów, bo powyżej 3,5 tys., turbina zaczynała tak dymić i pewnie też sam silnik, że za mną była wielka chmura dymu. I owszem, przez tych kilka dni dolewałem 1 litr dziennie, a robiłem ze 120 kilometrów. Darka poprosiłem o poszukanie dobrego silnika w dobrej cenie. Owszem znalazł sam słup silnika za 3 200,- w chodzącym aucie.
Byłem z nim i chcieliśmy go nieco sprawdzić, ale facet nie pozwolił twierdząc, że to dobry silnik, bo auto to kabriolet z Anglii i ma gwarantowany przebieg 56 tys. mil, więc jest dobry.
Owszem dymić nie dymił, pracował normalnie, ale nie można było nim wyjechać, a ten się uparł, że kompresji też nie pozwoli sprawdzić. Już chciałem zrezygnować, bo mnie zdenerwował, ale w końcu go wziąłem i to był błąd. Dostałem tylko gwarancję na uruchomienie z wpisaną ceną zakupu.
Na tym starym silniku mając drugu w bagażniku dojechałem z Falenicy do Darka w Ursusie. Ledwo dojechałem, bo się zaczęło dziać coś takiego, że jak się nagrzał, to zaczął przygasać, a ja miałem przed sobą wjazd na ślimak Trasy Łazienkowskiej zjeżdżając z Wału Miedzeszyńskiego. Pod mostem wolałem się zatrzymać i go wyłączyć. Zjechałem na chodnik i tak zrobiłem. Przestałem pół godziny i odpalam. W ten sposób wjechał na most i nie miałem ryzyka, że stanę na ślimaku. Już w miarę spokojnie około 70-80/h dojechałem do warsztatu. Po dwóch dniach odebrałem auto po wymianie silnika.
Po przejechaniu jakiś 500 km, wróciłem do większej dynamiki jazdy i znowu pojawiło się wypadanie zapłonu, tym razem nie na 3-cim cylindrze jak poprzednio, ale na drugim. Myślę sobie - co za g... znowu to samo? Żałuję, że nie sprawdzili mi kompresji, ale wszyscy tak jak ja zachłysnęli się tym, że jest dobry. Znowu zaczęliśmy oglądać gumy od listwy zapłonowej, potem wtryski, bo zamieniliśmy od Darka. Dodam, że on ma taką samą Zochę OPC. Teraz już mówię na nią Zocha. Zamiana nie dała żadnego rezultatu. Sprawdzaliśmy każdy z wtrysków. Oczyściliśmy nawet złącza od wtryskiwaczy i to samo. Nic nie wymyśliliśmy, ale jeżdźę nią dalej. No i dwa dni temu kolejny silnik dokonał żywota, bo w pewnym momencie przestał pracować jeden z cylindrów. I już na stałe zaczął się świecić błąd silnika. Wyłączanie i odpalanie ponowne nic już nie dawało. Błąd się palił na stałe, a auto pracowało w trybie awaryjnym na 3 cylindrach. Przyjechałem ponownie do Darka, czyli do warsztatu jego ojca w Ursusie. Wykręciliśmy świece. I jak się okazało świeca na 2-gim cylindrze była bardzo okopcona na czarno. Wcześniejszy odczyt błędów mówił o utracie zapłonu na 2-gim cylindrze, a pierwsze błędy, bo było ich ze 20 wierszy mówiły też o spalaniu stukowym. Darek powiedział - zmierzymy kompresję i jak się okazało na 4-tym było 12,5 na 3-cim 12,5 na 2-gim 2,0 na 1 było 12,5. Nie pamiętam tylko, czy to w barach, czy w innych jednostkach. Nie pytałem. Stwierdził, że wygląda na to, że 2-gi cylinder jest padnięty. Zalał go olejem (to się podobno nazywa "próba olejowa". No i nic wzrosło na 4.
Niestety auto zostało w warsztacie. Uszkodzony silnik. Się zobaczy jak się rozłoży powiedział, bo kolejnego silnika chyba nie kupujesz? Stwierdziłem, że nie kupuję, robimy pewnie ten, tylko z jakiej racji padł. I dlaczego ja go kupiłem, skoro sprzedający nie dawał go sprawdzić na kompresję? Jednak wiarę w słowa większości ludzi można sobie wsadzić do śmieci. Zawsze jeżdżę na tej samej benzynie, nieraz lałem 98, nieraz 95, na normalnych stacjach, a po przetestowaniu wtrysków ojciec Darka powiedział, że są dobre. Nie wiem jak się sprawdza wtryski, ale pewnie są jakieś metody. W tej sytuacji wynika, że ten silnik miał jakieś wypalenie tłoka już wcześniej. Sprzedawca oczywiście się wypina, choć ja nie używałem żadnych argumentów bardziej przekonywujących, bo jakby nie było, to trochę świńskie argumenty, czyli mam gwarancję uruchomieniową, mam cenę wpisaną, mam nazwę firmy, kupowałem z kimś, nie mam paragonu, ani faktury, a chyba powinienem otrzymać. I tu jest problem, bo musiałbym człowiekowi narobić problemów, a to trochę jak świństwo. Nie żądam oczywiście zwrotu, tylko, by obniżył mi cenę. Choćby o 800 lub 600 zł, co jedynie pokryło by mi jakąś 1/3 lub trochę więcej z naprawy. Proszę tu o radę - jak byście postąpili.
No i doszliśmy do tego, że mam 2 silniki. Oba uszkodzone. Jednak decyzja zależy od tego, co im jest. I tak w tym ostatnim, co przejechał ze 2000 km., jest tak, że po otwarciu głowica jest w stanie dobrym i jest szczelna. Robi się to tak, że wlewa się naftę i sprawdza, czy przecieka. Resztę sprawdzenia, poprawek i szlif zrobią fachowcy na ul. Parowcowej.
Z kolei trzeba otworzyć dół i wymienić główkę tłoka oraz wszystkie pierścienie na MAHLE. Jak panewki nie będą wytarte, to ich nie wymieniam, bo te oryginalne ponoć wytrzymują długo. Być może trzeba będzie wymienić ramię tłoka. Co więcej? Chyba już nic lub może o czymś zapomniałem?
Z kolei po zdjęciu głowicy z pierwszego silnika okazało się, że głowica ma niedomykające się zawory na każdym z cylindrów, a przed zdjęciem Darek zrobił metodą na koło zamachowe i korbę próbę ciśnienia, ale przyrząd pokazał wszędzie ciśnienie 2-3 chyba bary. Bez sensu było robienie próby olejowej, a jak rozebrali, to po zalaniu naftą prawie każdy z zaworów przeciekał. Więc w tym silniku trzeba robić znacznie więcej i jego naprawę odłożyłem na później. Tyle, że jak będę go robił, to wymienię tłoki na kute, dam wzmocnione ramiona, lepsze panewki, takie same pierścienie MAHLE i zawory oraz te wszystkie elementy od zaworów. Korbowód kuty, a jak nie, to zostanie ten, bo jest ponoć wytrzymały. No i oczywiście jak nic w tym aucie konieczny jest 6 bieg, to by się zmniejszyły obroty i zużycie paliwa przy większych prędkościach, bo sądzę, ze powyżej 90, to na 6-tce można by już jechać i jechać. Jednak obawiam się, że do tego auta nie ma 6-cio biegowej skrzyni, a szkoda. To jest duża wada tego auta.
Boję się o jedno i tu potrzebuję zdroworozsądkowej i fachowej rady - co zrobić, by znowu coś mi się nie schrzaniło. Szczególnie boję się ponownego wypalenia tłoka, choć wszyscy wokół mi mówią, że to oczywiście nie moja wina i on musiał już to wypalenie mieć, a u mnie się tylko pogorszyło, to jednak się obawiam. Pomimo, że poprzedni silnik na tej samej listwie zapłonowej i wtryskowej miał inne uszkodzenia. Dlatego doradźcie ja uniknąć tych uszkodzeń. Dodatkowo mam pytanie, czy wszystkie silniki Z20LET mają takie wady i czy to prawda, że padają zwykle przy 170 - 180 tys. km.? Ktoś mi mówił, że mają one słabe chłodzenie, w tym szczególnie słabe chłodzenie środkowych cylindrów. No dobrze, ale ja przecież nie będę dłubał dodatkowych kanałów układu chłodzenia, bo to byłby absurd. Najwyżej sprzedam to dziadostwo i kupię coś wytrzymalszego.
Pozdrawiam i dajcie mi jakieś rady, bardzo proszę. Sam mogę także wiele na jej temat podpowiedzieć, ale na silnikach i częściach do nich się nie znam, choć mam pojęcie jak pracują, ale to wszystko. No i chyba zaczyna mi gwizdać turbina, bo i na nią chyba przyszedł czas, tylko czy regenerować, czy kupić używaną, bo nowa to chyba odpada?
Jeszcze raz pozdrawiam. Piotr.