Tak się jakoś przez 10 lat ujeżdżania naszej rodzinnej Zośki składało, że jeżeli przepalała mi się H7 z przodu, to zawsze z lewej strony, znaczy od kierowcy. Dostęp jest tam masakrycznie skopany i paskudnie paskudny, ale przy odrobinie wprawy i nieco kalecząc nadgarstek i paluszki - dawałem w paręnaście minut rady. Myślałem, nawet, że kłopoty z wymianą/dostępem do tej żarówki, to trochę moja wina, bo jakby nie patrzeć Bozia mnie obdarzyła dłońmi raczej ponadprzeciętnych rozmiarów...
Anyway - dziś pierwszy raz trafiła mnie wymiana żarówki H7 z przodu, z prawej strony (znaczy - po stronie pasażera). I spędziłem dziś na tej miłej czynności bite 1.5h!!!! :>
Demontaż - mała przestrzeń między kołem a nadkolem i paskudny "ginekologiczny"(znaczy albo widzę, albo wkładam rękę...) dostęp do oprawki - całkiem jak z dugiej strony, ale dałem radę. Klapka w nadkolu, zaślepka gumowa, pięć minut gmerania na ślepo końcówkami dwu palców (hehe...
) nad obróceniem oprawki o ca 1/4 obrotu w lewo - i wyszło. Czemu wyszło tylko na kilkanaście cm - należy pytać księgowych GM, którzy po prawej oszczędzili na kabelkach jeszcze bardziej, niż po lewej - tak żeby wymiana żarówki odbywała się na zabłoconej oponie...
Grubsze jaja zaczęły się, kiedy postanowiłem włożyć oprawkę z nową żarówką z powrotem na miejsce... Najpierw przez kilkanaście minut usiłowałem tak ułożyć sprężynujący kłąb kabelków, by nie właziły w kolizję z oprawką. Potem, znów ledwo sięgając koniuszkami palców, usiłowałem obrócić oprawkę o magiczne ćwierć obrotu w prawo... Usiłowałem i usiłowałem, co raz głośniej i co raz mniej cenzuralnie wspominając "konstruktorów" z GM...
No i nijak nie szło... Ani przez nadkole, ani "z góry" przez otwartą maskę, ani lewą ręką ani prawą, ani palcami, ani długim wkrętakiem, którym w rosnącej desperacji usiłowałem wdusić stalowe skrzydełko zatrzasku oprawki pod występ gniada oprawki, za którym zatrzask ów miał zrobić co raz bardziej upragnione "klik"...
Dłonie cierpły i piekły od obtarć i skaleczeń, kolana bolały, beton podłogi ziębił, kręgosłup protestował przeciw wymuszonej pozycji. Córka, która niespodzianie zajrzała przez drzwi oniemiała ze zdziwienia, słysząc ile nowych słów można nauczyć się od taty w garażu...
Wreszcie, po godzinnej walce, wpadłem na pomysł, aby...
podnieść lewarkiem samochód i... zdjąć prawe przednie koło. Dopiero to pozwoliło mi wcisnąć głowę w nadkole, by wreszcie coś zobaczyć, kiedy używałem ręki i wkrętaka dla pokonania oporu tego nieszczęsnego zatrzasku... I dopiero wówczas, (znaczy - też nie od razu ale za piątym czy szóstym podejściem...) - oprawka wskoczyła wreszcie na miejsce! Moment, w którym przekręcałem włącznik świateł, by sprawdzić czy żarówka przeżyła półtoragodzinne manewry związane z jej montażem był niezwykle emocjonujący. Hurraaa, jest, świeci!!! Jeszcze tylko odsapnę i przykręcę koło...
PS. Relacjonuję, bo pomyślałem, że komuś w przyszłości może się przydać wymyślony przeze mnie "myk" z podlewarowaniem samochodu i zdjęciem koła dla... wymiany żarówki...
PPS. "Konstruktorom" z GM ślę moje serdeczne pozdrowienia!
A kiedy będę wybierał następny samochód - to prędzej chyba "Poloneza" kupię, niż jakieś Wasze dzieło...
PPPS. Żonie się kiedyś prawa H7 przepaliła, ale ta mądra kobieta, wiedziona kobiecą intuicją, zostawiła auto w jakimś warsztacie przy supermarkecie, żeby jej żarówkę wymienili. Trochę się dziwiła, że po zakupach, w dobrą godzinę później, samochód nie był gotów. No i nie rozumiała dlaczego auto wisi na podnośniku... Ja od dziś już wiem dlaczego!
Anyway - uważam, że dziewucha zlecając wymianę żarówki w Zafirze doskonale zainwestowała 20PLN!!!